-Hyyyy ! -Ze snu wyrwała mnie myśl o Javierze i Łukaszu. Przecież oni będą się martwić. Z resztą nie chciałam być tu gdzie byłam z ludźmi, których wogóle nie znam. Już miałam nauczkę, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi. W pokoju było teraz jaśniej niż to pamiętałam. W rogu, na fotelu zauważyłam swoje rzeczy. Nie zastanawiając się nad tym, co robię - w sumie tak jak zawsze- wstałam po nie . Panująca cisza wcale mnie nie dziwiła, już nie.
To co się tu dzieje nie jest normalne a ja nie zamierzałam w tym uczestniczyć. Jedynym, który mógł mi teraz pomóc był właśnie Javier. Nie mam pojęcia jak ale wierzę , że on coś wymyśli. Na szczęście lewy nadgarstek był już wolny od kabelka. Zostało jedynie wkłucie. Trudno z tym mogę wyjść.
Dziwiło mnie jedynie to, że tak nagle nikogo tu nie było. Lśniącooki ze swoją zgrają gdzieś przepadli. Szkoda, że nie zostawili mi cieplejszej bluzy.
Idąc miastem nie myślałam. Albo tylko tak mi się wydawało.
Czekając pod drzwiami Javiera modliłam się aby był w domu. Gdy tylko otworzył rzuciłam mu się w ramiona z niespodziewanym płaczem.
-Powiedz mi, że to wszystko nie jest prawdą , że to moje urojenia, że się naćpałam , że zaraz mi przejdzie... Powiedz tylko, że to nie jest prawda .
Siedząc na jego łóżku z mokrymi policzkami dławiąc się łzami patrzyłam na chłopaka z ogromną nadzieją. Błękit jego źrenic jak zawsze wydawał mi się bezchmurnym niebem w upalny letni dzień. Ale Javier stał cały czas w miejscu. Jak zahipnotyzowany. Jakby w ogóle nie słuchał tego wszystkiego, co mu właśnie powiedziałam. Momentalnie wyszedł z pokoju, wrócił z pudełkiem chusteczek.
-Proszę. Pokaż czoło.
Poczułam chłód jego dłoni.
-Javier... A może ty jesteś wampirem? - Delikatnie uniósł kącik ust. Ten z lewej strony. Ten mój ulubiony uśmiech numer cztery.
-Neli, a wiesz, że to oznacza że jesteś moją przekąską?
-Powiedz mi co zrobisz z moimi zwłokami ? Zawsze się zastanawiałam co wampir robi jak już się napije.
-Wypcham twoją głowę i powieszę nad kominkiem.
-Faktycznie wolałam nie wiedzieć.
Usiadł obok a ja siedząc ze skrzyrzowanymi nogami oparłam głowę o jego ramię .
-Nie powiedziałeś jeszcze... -Choćby mię wiem co musiałam usłyszeć, że wszystko to o czym mu powiedziałam nie jest prawdą . A on zupełnie zmienił temat.
-Nel, a może chcesz wypróbować moje łóżko?
-Javier! Ja tu poważnie a ty o czym mi tu teraz ...
-No co? Dziewczyno jest 6 rano... Myślałem, że jesteś zmęczona. Pójdę do drugiego pokoju.
-Straciłam poczucie czasu. Dobra, nie będę ci przeszkadzać. Cześć .
Złapał mnie za rękę gdy wstałam. Dlaczego za tą ? Akurat za wkłucie.
-Aaa ... - Wyjąkałam .
-Gdzie się śpieszysz? Na zewnątrz nie będziesz bezpieczna.
-Po pierwsze to boli. A po drugie to co chcesz przez to powiedzieć?
-Jeśli teraz wyjdziesz to, jak go nazwałaś, Lśniącooki i przyjaciele znajdą Cię szybciej niż myślisz.
Tego było już za wiele. Nie potrafiłam odróżnić czy chłopak mówi prawdę czy sobie żartuje.
-Czekaj, ty sobie żartujesz nie?
-Wierz mi chciałbym. Ale to mówi samo za siebie.
Odsłonił moje lewe przedramie. Płomień poruszył się delikatnie. Spojrzałam na Javiera on pokazał mi podobny kształt na swoim lewym ramieniu. Aż usiadłam z niedowierzania. Tak na niego patrzyłam , że zrozumiał mnie bez słów.
-Nie, ja to co innego. Twój przypadek jest o wiele gorszy. Zaraz będziemy mieć gości.
Potrzebowałam czasu żeby oswoić się z tą wiedzą. I kogoś kto by mi wytłumaczył o co w tym wszystkim do cholery chodzi. Byłam skłonna myśleć , że to jakiś dziwny sen albo gorzej, że jestem w wariatkowie i czekam na porcję leków.
Na chwilę zostałam sama w pokoju. Teraz tęskniłam za domem, za rodzicami, jak jeszcze nigdy. Gdybym pojechała wtedy z nimi, albo gdybym zatrzymała ich jakimś cudem... Szybko obtarlam spływającą po poliku łzę. Wolałam żeby Javier, który właśnie nadchodził nie oglądał więcej mnie w takich momentach.
-Chcesz coś zjeść ? Na pewno jesteś głodna.
-Sama nie wiem.
-Yhym, a kiedy ostatni raz coś jadłaś ? Przypomnij sobie.
Teraz to mnie zaskoczył. Ale faktycznie...jak się tak zastanowić to wczoraj wypiłam tylko to coś od Feliksa. A w piątek chyba tylko śniadanie zdążyłam zjeść.
-Okej, wygrałeś .
-No to ile nie jadłaś ? Powiesz mi? -Uśmiechnięty zaprowadził mnie do kuchni.
-Nie.
Zrobiliśmy tosty i herbatę. Javier miał jeszcze jakąś sałatkę. Jego kuchnia, mimo że mała, była bardzo praktyczna, utrzymana w chłonnych kolorach idealnie pasowała do reszty mieszkania.
Za dużo pytań siedziało mi w głowie żeby siedzieć cicho. Ale wiedziałam, że jak zadam mu kilka jednocześnie to nie uzyskam odpowiedzi na żadne.
-Przynajmniej wiem dlaczego mieszkasz sam.
-To tylko stancja. Mówiłem ci już kiedyś. Dobra, pytaj bo widzę, że nie wytrzymasz.
-Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? Nie uważasz, że było by prościej?
-Nel, ja nie jestem nikim ważnym. Jestem tylko od wykonywania rozkazów.
-To kim tak naprawdę jesteś? Kim ja się stałam?
-Neli, wszystkiego dowiesz się od nich .
Javier wskazał drzwi wejściowe. A w nich stanęli Lśniącooki, Feliks i dziewczyna, której imienia jeszcze nie znam. Mówili coś ale ich znów nie słyszałam. To było okropne. Rozumiałam tylko Javiera, który się cieszył, że nie rozwalili mu drzwi.
-To takie bez sensu! Jak mają mi coś powiedzieć jak ich nie słyszę?!
Wstałam oburzona od stołu i zaczęłam nerwowo chodzić to w jedną to w drugą stronę.
-Uspokój się. To, że się będziesz denerwować nic ci nie da. - Upominał mnie Javier.
-Łatwo ci mówić.
Wyszłam z kuchni bo i tak z tego, co mówił Javier niewiele rozumiałam. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Powinnam chyba przywyknąć.
Leżałam sobie na, w gruncie rzeczy bardzo wygodnym, łóżku przyjaciela na plecach z rękoma pod głową. Nie wiem ile to trwało ale drzwi w końcu się otworzyły.
-Nie puścisz mnie z nimi, prawda? - Mówiłam z nadzieją do chłopaka stojącego na przeciwko. -Nie zostawiasz mnie...
Chłopak tylko się uśmiechnął. Przytulił mnie a później położył się na łóżko tak jak ja leżałam przed chwilą.
-Hej, ja tu jestem. Może chociaż jakieś jedno słowo do mnie? Oh! Javier no! -Byłam zła. I wściekła. Nikt się już ze mną nie liczy...
-Co jest? -Do pokoju wbiegł chłopak, który wyglądał zupełnie jak ten, który wszedł wcześniej.
-Jakim cudem jesteście identyczni?!
Obaj patrzyli na mnie jak na idiotkę.
-Bliźniacy. To proste. -Odpowiedział Javier, bo przecież Feliksa i tak bym nie usłyszała.
-Od razu lepiej. Pożyczysz mi bluzę? Taką ciepłą jeśli możesz.
-Jasne.
Zanim dostałam ubranie zdążyłam założyć trampki.
-Dzięki.
-Gdzie się wybierasz?
Lśniącooki już zdążył zagrozić mi drogę. Odwróciłam się do Javiera zniechęcona dalszym tłumaczeniem.
-Nie wytrzymam tu dłużej.
-Nie masz wyjścia.
-Skocze z okna jeśli będzie trzeba. Javier, daj spokój. Idę tylko po bułki do sklepu. Nie skończyłam śniadania a oni też pewnie są głodni.
Poczekałam aż chłopak 'przetłumaczy' Lśniącookiemu .
-Pójdziesz z Aurą.
-Nie ma mowy. Chcę być choć chwilę sama.
-To nie jest dobry pomysł.
-Słuchaj. Ja straciłam wszystko, nie mam czego się bać. A obiecuję , że nigdzie wam nie ucieknę. Nie jestem waszym kanarkiem.
Przepchałam się do drzwi i wyszłam. Na zewnątrz jakoś lepiej się oddychało. Dopiero wchodząc do supermarketu zrozumiałam jak głodna jestem. Z koszykiem w ręce szłam w stronę pieczywa. Nie wiedziałam ile oni jedzą dlatego wzięłam sporo wszystkiego razy 5. Na wszelki wypadek miałam w uszach słuchawki. Gdzieś w tłumie zauważyłam Borysa. Uśmiechnął się a ja odwzajemniłam tym samym gestem. Na szczęście zdążyłam wyjść zanim doszłoby do bliższego spotkania. Bo gdybym go też nie słyszała... Z tego wszystkiego zapomniałam przysłuchiwać się ludziom w sklepie. Wracając prawie nikogo nie mijałam. Z czystej ciekawości puściłam muzykę z telefonu. O dziwo słyszałam... Słyszałam sam podkład muzyczny. Jakby wokalisty nigdy nie było w utworze. Włączałam jeszcze kilka piosenek ale z każdą było to samo. Na szczęście to mnie nie przeraziło. Takie melodie bardziej mi się teraz podobały. Po co miałam słuchać ludzkiego gadania...
Wróciłam i tak szybciej niż zamierzałam. To chyba przez Borysa. Trochę się wystraszyłam. Dobrze, że nie było z nim Łukasza. Ten akurat przyszedł by od razu do mnie. Kurcze, muszę zapytać Javiera co z tym zrobić.
-Przygotuje śniadanie! -Krzyknęłam, właściwie niepotrzebnie ale to chyba z przyzwyczajenia.
-Neli, jeden talerzyk więcej , mamy gościa.
czwartek, 5 czerwca 2014
Rozdział siódmy. "Człowiek jest zbyt mądry, by mieć łatwe życie i zbyt głupi, by umieć je sobie ułatwić." "kwarnik"
niedziela, 27 kwietnia 2014
Rozdział szósty. "Choćbym miała skrzydła nie odfrunęłabym od ludzi których kocham . Bo jak kocham to całym sercem. Bez względu na kierunek wiatru. " (znalezione na cytaty.info ~ vivaldi)
- Miło cię znów zobaczyć Luno. -Powiedział spokojnie olbrzym.
-Ja się nie cieszę na twój widok Natanielu.
Aha, przynajmniej znam już jego imię. Jednym okiem mogłam patrzeć na całe to zajście. Po co i kiedy ktoś zasłonił okna?
-Co za zbieg okoliczności nie sądzisz?
-Napijecie się herbaty? Nie stójce jak kołki - W głosie kobiety czuć było ironię .
-Spieszy nam się.
-To dobrze, nie będę musiała dłużej patrzeć na twoją piękną twarz.
Ich dziwna wymiana zdań zaczynała mnie nudzić i męczyć. Lśniącooki cały czas mnie trzymał. Chciałam się jakoś wymknąć ale jego uścisk był dość mocny. Bałam się odezwać. Nadal miałam pudełko od Luny. Nie interesując się skutkami zaczęłam je otwierać. Ale było mocno zamknięte. Nathaniel chyba nie zwracał uwagi na moje wiercenie się. No i stało się. Pudełko spadło.
-O o. -tyle zdążyłam powiedzieć. Wszyscy się na mnie spojrzeli. Zastygli momentalnie. Oczy Feliksa i Aury zabłysnęły na sekundę. Luna chciała wstać, ale...
-Teraz! -Krzyknął lśniącooki. Schyliłam się po pudełko będąc wolna chwilowo ale ledwie zdążyłam je chwycić kiedy poczułam, że kolejny raz Nataniel używa wobec mnie swojej siły. Nie wiedziałam dokładnie jak udaje mu się mnie wynieść z budynku. Widziałam tylko jak Feliks i tamta dziewczyna układają Lunę na kanapie.
Za dużo emocji. Za dużo niewiadomych. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Słabo jakoś.
-Łukasz będzie się martwił...
I to by było na tyle. Potem najprawdopodobniej odleciałam. Nie wiem co się ze mną stało.
***
-Auro, połącz mnie ze Źródłem. Szybko. Feliks! Chodź tu, musimy ją jakoś ułożyć.
-Frourós, Źródło czeka. - Powiadomiła go młoda Gado.
-Pomóż mu, trzeba zbić jakoś gorączkę. Jest niesamowicie gorąca. Wiecie co robić.
Wstał i wyszedł do pokoju obok. Aura i Feliks uzupełniali się nawzajem . Siedzieli nad dziewczyną, której nie znali. Nie rozmawiali ze sobą od rana a teraz żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć. Ta sytuacja trochę ich przerażała mimo iż byli na to przygotowywani. Ale to ich pierwszy pobyt poza źródłem.
Jakieś pół godziny później wrócił Nataniel.
-Mamy opóźnienie z całą tą sprawą, w dodatku dzisiejszy dzień nie jest specjalnie udany. No i nie wiemy co z nią jest. Dlatego przyślą kogoś żeby pomóc nam ją przetransportować do Źródła. Podejrzewam, że dotrze do nas w nocy lub nad ranem. Feliksie, zostaniesz i będziesz jej pilnował. Tylko nie spuszczaj jej z oka tym razem...
-Będę ostrożny Frourós .
-Auro, pójdziesz ze mną. A , Feliks, jeśli Nela się obudzi musi to wypić. -Nataniel podał mu małą fiolkę z niebieskim płynem.
-A jeśli gorączka się utrzyma?
-Przy zlewie stoi pudełko. Rozrób tamten proszek i namocz tym okłady. Powinno działać. Wiesz jak podać ten płyn, który ci dałem?
-Tak.
-W takim razie idziemy. Do zobaczenia wieczorem.
-Do zobaczenia.
Kiedy drzwi się zamknęły Feliks opadł ciężko na fotel. Był zmęczony. Siedział na fotelu z brązowej skóry w pokoju o miodowych ścianach. Przed sobą miał łóżko, na którym leżała majacząca dziewczyna. Przez jego błąd mogło być bardzo ciężko. Było mu wstyd. Nie lubił zawalać sprawy. Dziwił się czemu on zawsze musiał sam coś robić, gdy Aura miała wsparcie u innego Gado lub w samym Natanielu.
Siedział tak pogrążony w milczeniu, gdy Nela dostała drgawek. Szybko do niej podbiegł. Dotknął jej czoła...
-Ał...
Twarz miała pokrytą kroplami potu. Zimnego potu. Czym prędzej udał się do kuchni aby zrobić wywar do okładów.
Widząc, że jego starania nic nie dają zadzwonił do Nataniela.
-Jest gorąca i cała się trzęsie... No prawie godzinę... Tak, zrobiłem te okłady... A jeżeli jej się coś stanie? ... Rozumiem... Dobrze.
Podszedł do dziewczyny. Chwycił jej prawą dłoń a lewą uniósł nad czoło.
-Musisz przeżyć. Chociaż do rana. Walcz razem ze mną...
***
Ten ból. Taki paraliżujący całe ciało i umysł.
Miałam wrażenie, że jestem przygnieciona do łóżka jakimś stukilowym kowadłem a moja głowa waży co najmniej połowę tego. Co tam głowa, powiek nie mogłam unieść. I do tego te ostre światło. Zasłoniłam oczy palcami jakby to miało w czymś pomóc.
Powoli starałam się ukazywać tęczówki by móc stwierdzić co się dzieje. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, bo już zbliżała się jakaś postać i coś mówiła szeroko się uśmiechając. Zaraz przyszedł ktoś jeszcze i kolejne dwie postacie. Każdy coś mówił. Wszyscy się na mnie patrzyli. Tylko ja nic nie rozumiałam. Jak zwykle z resztą. Czy ja jestem w szpitalu? Co oni mówią? Czemu nie rozumiem ich mowy? Zaraz, przecież ja ich w ogóle nie słyszę. Teraz dopiero poczułam się obca, przerażona i głodna. Ale to chyba mniej ważne. Ktoś dotykał mojego czoła, świecił dziwną latarką w oczy, sprawdzał puls i jeszcze kilka innych , moim zdaniem zupełnie niepotrzebnych, rzeczy.
-Czy to szpital? - Zapytałam z nadzieją, że dowiem się czegokolwiek. Może w herbacie tej starszej pani coś było i teraz jestem na jakimś oddziale. Mężczyzna coś mówił a ja tylko na niego patrzyłam z głupią miną nie rozumiejąc kompletnie. Z ruchu warg nie umiem czytać.
Odepchnęłam go szybko na co on surowo na mnie spojrzał. Probowałam wstać, ale kiedy odkryłam kołdrę zobaczyłam kabelek, który łączy mój nadgarstek z pół pełnym workiem jakiejś cieczy.
-Zabierzcie to ode mnie! - Krzyczałam już przez łzy. Próbowałam wyrwać to ale doskoczył do mnie chłopak i spokojnie ale stanowczo zablokował moje ręce. Po czym posadził mnie spowrotem na łóżko.
Widziałam jak reszta komunikuje się między sobą i jak ich początkowe uśmiechy znikają.
Jedyna dziewczyna o ślicznych, długich i prostych włosach wyszła nagle z pomieszczenia, które teraz w niczym nie przypominało szpitala. Nie było tu wcale tak jasno jak mi się wydawało. Za oknem tylko lampy uliczne oświetlały drogi. A tu zapalona była jedynie jedna żarówka z potrójnego żyrandola . Zrobiło mi się dość chłodno. Zwłaszcza, że miałam na sobie jedynie T-Shirt z nadrukiem i krótkie spodenki. Kiedy to przebrałam? Wokół mnie było tyle zagadek, że zastanawiałam się czy nie jestem w domu wariatów.
Długowłosa wróciła podając kartkę i flamaster lśniącookiemu. Plus dla niej za pomysłowość. Chociaż telefon byłby lepszy. Pierwsze pytanie nie było dla mnie zaskoczeniem. "Czy nas słyszysz?"
Pokiwałam przecząco. Czekając na kolejną wiadomość,spojrzałam na swoje przedramiona. Eh... Chciałam je zasłonić ,ale moje ubranie i siedzący obok chłopak mi na to nie pozwalał.
"Powiedz, czy coś cię boli?"
Spojrzałam na niego wymownie mając nadzieję, że da mi w końcu te kartkę to mu napisze, bo przecież i tak nie usłyszy. Patrzyłam na niego około trzydziestu sekund a on nic. To się załamałam. Opadłam zrezygnowana na łóżko zasłaniając twarz. A oni wszyscy podbiegli jakby się bali, że coś sobie zrobiłam. Zabrałam lśniącookiemu nasz nowoczesny komunikator jednocześnie pozwalając odetchnąć im z ulgą, że wszystko ze mną, no prawie wszystko, w porządku.
" Nie mam pojęcia kim jesteście, co ja tu robię i czemu was nie słyszę i siebie z resztą też. Boli . Zimno. Jeść. "
Pominę fakt, że uśmiech na chwilę do nich wrócił. Przynajmniej chłopak wstał, pomógł założyć bluzę, bo z tą rurką nie było łatwo. Przykryłam się już sama. W końcu nie jestem specjalnej troski.
" Nie do końca wiemy co Ci jest. . Możliwe, że jest to szok po gorączce jaką miałaś. "
" Fajnie, dostanę coś do jedzenia? "
Teraz to już wybuchli śmiechem. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Dostałam jakąś wysoką szklankę z napojem , który swoim zapachem nie zachęcał.
" To Cię wzmocni. Do dna."
Ze skwaszoną miną spojrzałam na lśniącookiego. Ten tylko rozłożył niewinnie ręce i wyszedł zostawiając mnie z tym paskudztwem sam na sam. Jeżeli nic innego nie zamierzali mi dać to chociaż tym musiałam wypełnić mój domagający się trawienia żołądek. Smaku nie miało, więc duszkiem wypiłam to coś. Ziewnęłam raz bo jakoś tak zachciało mi się spać. Przykryłam się, naciągnęłam rękawy porządnie jak to już miałam zakodowane od kąd mam na przedramionach te znaki. Zegarek na szafce nocnej wskazywał 4.15, więc chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, że się zdrzemnę choć na chwilę. Chyba, że znowu wpadną w panikę myśląc , że coś mi się stało. A z resztą skoro i tak straciłam wszystko to ten jeden raz może mi na niczym nie zależeć.
wtorek, 1 kwietnia 2014
Rozdział 5. "Przyjdzie czas, kiedy odkryjesz siebie. A wtedy już nigdy nie będziesz sam."Lidia Jasińska
.)
***
Na szczęście zadzwonił jego telefon i nie musiałam odpowiadać. Czym prędzej postanowiłam się ulotnić. Wszystkie wspomnienia z dzisiejszego poranka powróciły niesamowicie szybko. Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Co teraz? Nie mogłam ani zostać z Feliksem, do domu nie chciałam wracać. Javier? Nie, on też odpada. Uzna mnie za wartiatke i tyle. Opuściłam rękawy i ściskałam oba końce w pięściach. Łza spłynęła po moim prawym policzku, gdy dotarło do mnie jak bardzo odmieniło się teraz moje życie. Idąc tak w tłumie sztucznych ludzi goniących czas zaczerpnęłam głęboko powietrze.
-Aaaaaa! - Wykrzyknęłam ze złości nie mogąc dłużej znieść tej dziwnej tajemnicy, której nikt jak narazie nie chciał mi wyjaśnić. Nie obchodziło mnie już to, co ci wszyscy ludzie sobie o mnie myślą widząc mnie. Łzy leciały jak grochy. Świat w okół wirował a ja nie potrafiłam nic zrobić.
-Wszystko w porządku? - Zapytała starsza pani przysiadając się na zieloną, drewnianą ławkę. Nie czekając na odpowiedź lub jakąkolwiek reakcję z mojej strony ciągnęła dalej. -Widzisz dziecko, twój świat się załamał teraz a jeszcze masz tyle lat przed sobą. Jeszcze przez niejedno bagno będziesz musiała przejść. -Mówiła z takim przekonującym spokojem, że aż przykuła moją uwagę. Siedząc w ciszy przyglądałam się jej. Czerwona chusta we wzory zawiązana luźno pod brodą, brązowa wiatrówka i czarna spódnica nie wskazywały na nadzwyczajność tej kobiety. Jednak twarz pełna zmarszczek, szczery, nieznikający uśmiech i oczy błyszczące doświadczeniem nie pozwalały pozbyć się wrażenia, że gdzieś już ją widziałam. Starsza pani po przejściach, o których bladego pojęcia nie mam budziła u mnie szacunek. Nie mogła przypominać mi żadnej z babci, bo mama nie utrzymywała kontaktu ze swoją rodziną, a rodzice taty zmarli zanim się urodziłam. Pytanie, więc skąd takie myśli? -Wiesz dziecko, życie nauczyło mnie jednego- każda decyzja ma swoją cenę, za którą nie zawsze jesteśmy w stanie zapłacić.
-Dużo pani przeszła?
-Ludziom się wydaje, że przeżycie 70 lat jest jakimś wyczynem, dla mnie to dopiero początek.
-Co pani przez to rozumie? Jak to początek, przecież ...
-Kres życia? - Uśmiechnęła się łagodnie. -Pomóż złociutka mi wstać. Choć do mnie na herbatke, wydajesz się zagubiona, chętnie z tobą porozmawiam. To niedaleko... -Wstałam i podałam kobiecie dłoń. Ale jej propozycja wydała mi się dość dziwna. Nie za bardzo chciałam gdziekolwiek się ruszyć. Z drugiej strony...
-Chyba się nie boisz starej baby, która ledwo żyje w dodatku samotnie.
-Nie nie...
-Weź tamte siatki z zakupami. Sama nie dam rady dalej ich dźwigać.
Posłusznie wzięłam papierowe torby z ławki instynktownie idąc za kobietą. Mama by mnie za coś takiego zabiła... Ile bym dała żeby choć usłyszeć jej słowa uwagi, pretensji, cokolwiek.. Nie nie nie! Nel ogarnij się, nie wolno ci o tym myśleć. Karcilam sama siebie za bolesne wspomnienia.
Po dziesięciu minutach dotarlysmy do dziwnego budynku z czerwonych cegieł, drewnianą werandą z odpadającą ciemnoturkusową farbą i okiennicami w tym samym kolorze. Na parapetach czerwone begonie wypływały na swych gęstych zielonych liściach z podłużnych donic kontrastując z śnieżnobiałymi firankami po drugiej stronie szyb. Betonowe schody pokryte były delikatnym mchem a ściany do poziomu okien porastał bluszcz. Budynek miał piętro. Widać było uszkodzone i już zardzewiałe nieco rynny.
-Nie stój tak, wejdź żesz do środka. -Wyrwała mnie z zamyslenia. Drzwi zaskrzypiały zachęcając by je przekroczyć. W sumie, co mi szkodzi. Pomyślałam i znalazłam się na przytulmym ganku. Zapach unoszący się po całym mieszkaniu przypominał zapach dawno nie otwieranej, starej książki. Uśmiechnęłam się, bo uwielbiałam odkrywać historie zapisane starą czcionką na kartkach, które przeszły przez wiele rąk. Postawiłam torby na kuchennym stole jednocześnie podziwiając kobietę za niesamowity porządek i gust.
-Możesz nastawić wodę? Czajnik masz na kuchence. Szklanki są w szafce nad zlewem a herbatę znajdziesz w puszkach przy oknie. Zaraz do ciebie przyjdę . - Wolała gdzieś z głębi domu.
Zrobiłam to o co prosiła, już któryś raz z kolei w ciągu godziny nie protestuje i się jej słucham. To aż do mnie nie podobne. Sama się sobie dziwiłam. Białe meble, srebrny zlew, dębowy stół i cztery krzesła , zioła w słonecznych miejscach i cała reszta wyposażenia tego pomieszczenia jak i cała reszta domu, którą udało mi się zobaczyć wydawała się idealnie do siebie pasować. Nawet filiżanki były specyficzne.
-Jak pani to robi, że wszystko tu jest takie dopasowane i czyste i w ogóle ? - Zapytałam, gdy tylko zjawiła się spowrotem.
-Uczyłam się od najlepszych. Wiesz , ten dom należał do mojej rodziny odkąd pamiętam. Ale to moja mama go tak wspaniale urządziła. Ja tylko dbam o to by było czysto i nic się nie zepsuło.
-Jestem pod wrażeniem.
Siedziałyśmy już w salonie, gdy Luna wstała, z szuflady w kredensie wyciągnęła małe, złote pudełko.
-Widzisz Nel, znałam twoją matkę. Nawet bardzo dobrze. Otwórz - Z oczami otwartymi tak mocno, że nie wiedziałam czy jestem w stanie mrugać zesztywniałam momentalnie.
-Dowiesz się w swoim czasie kochanie. Jak naradzie musisz mi zaufać. Rozumiesz? - Jak zahipnotyzowana siedziałam ściskając pudełko w lewej ręce. Bałam się je otworzyć. Luna mówiła wszystko z wielkim spokojem. Nie wiedziałam co robić. Czemu ciocia, wujek czy Łukasz nie powiedzieli mi o tej kobiecie? Czy to już kolejna tajemnica, której nie rozumiem? Kolejny podstęp? Podróż po wielkim kanionie moich myśli przerwały mi czyjeś kroki. Ale w oknie nikogo nie dojrzałam.
-Witaj Luno - odezwał się głos za moimi plecami. Głos, który już dziś słyszałam.
We framudze stał Feliks. No i wybuchłam.
-Nie no teraz to już sobie żartujecie. Co to ma być?Zmowa? Podryw na babcię? Czy mnie sledzisz może? Wychodzę. Dziękuję za herbatke kochanie.
Znowu ogarnęła mnie złość na cały świat. Chciałam uciec. Złość kipiala uszami. Poszłam do drugich drzwi. Idąc mamrotałam jakieś głupoty pod nosem. Z głową spuszczoną w dół w ciemnym korytarzu nie widziałam , że ktoś idzie z naprzeciwka. Więc chcąc nie chcąc wpadłam na wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Tylko oczy błyszczały mu nienaturalnie.
-Gdzieś się wybierasz droga panno? - Jego potężny a zarazem łagodny i stanowczy ton nieco sparaliżował mnie odbijając się echem w głowie. Serce zabiło mocniej. W tym momencie postanowiłam, że nigdy nie postawię żadnej pułapki na zwierzę, bo zrozumiałam właśnie, co czuje mysz skuszona kawałmiem śmierdzącego sera przytrzaśnięta metalem.
czwartek, 23 stycznia 2014
Rozdział 4. "Bardzo nam zależy na równości, zwłaszcza wobec tych, którzy nas przerastają." Aleksander Kumor
«Nie dać się złapać, nie mogę dać się złapać. Tylko tyle wiedziałam. Znów zostałam sama. Ale tu już nie chodziło o mnie. Nawet o moją moc. Walka toczyła się o coś więcej. Dwie rasy toczyły ostateczną bitwę. Bitwę o istnienie. A ja byłam w niej tylko marionetką. Dlatego uciekam. Właśnie, przecież ja teraz uciekam! Biegnę w nieznane, w jakąś ciemność. Na pewno spostrzegli, że mnie z nimi nie ma. Pewnie teraz będą się ścigać kto pierwszy mnie odnajdzie. Muszę się ukryć.
Ciemności, które mnie ogarniały nie były skutkiem nocy. Wszystko przez Walkirie. To ich dzieło. Teraz już nie jestem tak głupia i słaba jak w momencie mojej 'przemiany' . Byłam zła na wszystkich, którzy mnie w to wciagneli .
Moje twarde serce prawie zrobiło mi dziurę w klatce piersiowej, gdy usłyszałam kroki. Automatycznie się zatrzymałam.
Nie miałam zbyt wielu możliwości na skuteczne schowanie się bez użycia mocy. Umysłem zaczęłam przywoływać energię. Chciałam stopić się z otoczeniem. Nie było to mądre, ale nic innego nie potrafiłam wymyślić. Gdy ciemne chmury prawie mnie pochłonęły ujrzałam go. Jego oczy... Nie! Wszystko we mnie krzyczało. Dlaczego teraz?! Oh! Wszystko zawsze idzie nie tak!
Znikałam już całkowicie, gdy ujrzałam, że nie jest sam. Ścigali go. Ale jak to?! Przecież.. To nie ma sensu. Czemu nie wierzyłam od razu tylko jemu?
Nie mogłam go tam zostawić , unicestwią i zabiją najważniejszą osobę w moim życiu!
Cała zdenerwowana zrobiłam coś czego za żadne skarby nie wolno było mi robić.
Skupiłam się maksymalnie i ... »
Otworzyła oczy będąc cała mokra. Już ponad tydzień śni jej się to samo. Jej znamie bardzo bolało za każdym razem po przebudzeniu. Nie wiedziała co się dzieje i to już nie pierwszy raz. Była w szoku. Usiadła. Podkuliła nogi. Objęła kolana i zaczęła się kołysać w przód i tył. Twarde kości kolan wbijały się nieprzyjemnie w zimny policzek.
Czy zwariowała? Co to wszystko ma znaczyć? Spojrzała na zegarek. 9.03 . W domu pusto jak zwykle. Zdziwiła się, że nikt wczoraj nie zapytał co się stało, jak się czuje itp.
Przesiedziała w tej samej pozycji dwie godziny. Była jak w transie. Nela nagle wstała. Pobudzona przypływem energii. Poszła do lustra. Zdjęła koszulkę, nie była sobą w tym momencie. Jakaś obca jej siła kierowała jej umysłem i ciałem. Wydawało jej się, że patrzy na siebie z innej perspektywy. Plecy, to one były teraz ważne.
W środku dziewczyna krzyczała, o ile dało się nazwać 'w środku' , bo przecież widziała siebie z góry. Jakby jej dusza nie miała styczności z ciałem. Nel próbowała się wyrwać z niewidzialnych sideł, więzów czy klatki. Nie chciała żeby cokolwiek ingerowało w jej życiu. Przecież już tyle straciła. Nienawidziła opowieści fantasy, żadnych magicznych stworzeń, mocy itd. A teraz czuła się jakby to ona grała w jednej z takich przygód. Sądziła, że zwariowała na dobre, że to tylko wytwory jej wyobraźni.
Na jej plecach widniały jakby wytatuowane wielkie skrzydła zajmujące całą powierzchnię pleców. Czuła każde zarysowane pióro. Na lewym przedramieniu pojawił się rysunek ognia. Mały płomień, który wciąż się tlił. Język ognia poruszany przez nieznane tchnienie wiatru.
Prawa dłoń przeraziła ją jeszcze bardziej. Widniał na niej sztylet. Miał wyryte litery, których nie potrafiła rozszyfrować oraz dziwny znak , którego również nie rozumiała. Litery ciemniały jedna po drugiej.
Wszystko było czarne. Żadnego koloru. Ale to nie były tatuaże jak myślała Nela.
Dziewczynie przeszło przez głowę, że może zabalowała wczorajszego wieczoru i nie pamięta co zrobiła. Wszystko jej pasowało. Nikt nie pytał, co się z nią dzieje, bo pewnie wróciła ostro pijana. A może brała coś więcej? Wstyd jej teraz było. Jak mogła być tak nierozsądna? Chociaż dzięki temu trochę się uspokoiła. Nagle jej dusza wróciła do ciała. Dusza? Nie to chyba nie to. Może tylko znów była w stanie sterować swoim ciałem i umysłem. Ale 'tatuaże' nadal były. Czym predzej postanowiła iść do Javiera. On powinien coś wiedzieć. Nie chciała patrzeć na swoje, jak sądziła, oszpecone ciało. Brzydziła się? Możliwe.
Stanęła przed szafą. Odwieczny problem z ubraniem się nie był dla niej teraz kłopotem. Luźna, czarna bluzka sama rzuciła się jej w ręce. Ulubione ciemne, skórzane spodnie i kurtka skórzana z kapturem. Zaśmiała się widząc swoje odbicie w tym samym lustrze, przed którym chwilę temu stała. Wyglądała jak czarny charakter. Szybko nałożyła czarne conversy nie zwracając sobie głowy zbędnymi uwagami. Kluczy nie było na półce, tam gdzie zawsze. Nela nawet o tym nie pomyślała. Wyciągnęła rękę nieświadomie i klucze same przyfrunęły do jej dłoni. Dopiero gdy zamknęła, a raczej trzasnęła drzwiami dotarło do niej, że coś jest nie tak. O tym też będzie musiała porozmawiać z Javierem .
Wrzesień nie był dla niej za dobry. Czuła się strasznie słabo. Ostatni tydzień z dziwnymi snami wcale nie był lepszy. Teraz w końcowych dniach tego miesiąca odzyskała siłę. Była pełna energii, momentami czuła, że ma jej aż za dużo.
Zdążyła poznać szkołę, ludzi i zyskać sobie ich sympatię. Mówili na nią Eli, Elka , Neli . Cieszyła się z tego, bo było zupełnie inaczej niż kiedyś. Czuła, że teraz zaczęła wreszcie nowe życie. Oczywiście w sercu wciąż miała ranę po wakacjach. Ale starała się zapomnieć. To był jej sposób. Nie myśleć, nie wspominać, nie rozmawiać o tym. Nie było to najlepsze ale nie potrafiła inaczej. Chciała teraz żyć chwilą, bo wiedziała, że w każdej chwili może ktoś zniknąć, uciec, odejść. Ona też mogła zginąć przecież. Nie przywiązywała się już tak do ludzi. Postawiła mur, który oddziela teraźniejszość od przeszłości. Nie przekroczy go , bo tak postanowiła. Nie utrzymuje kontaktu z nikim, pozwanym przed lipcem. Nawet jeśli ktoś chciał nawiązać z nią rozmowę, ona konsekwentnie, często ze łzami w oczach odrzucała starania innych. Wiedziała do czego dąży i musiała być silna i nie robić wyjątków dla nikogo. Bolało, ale przetrwała. I wie, że teraz przetrwa jeszcze więcej jeśli będzie trzeba. Wojny nie wygra się bez ofiar. Nel nie chciała być już ofiarą.
W to sobotnie popołudnie zmierzała do jej przyjaciela, który miał jej pomóc. Nie było jej gorąco mimo, że słońce grzało dość mocno. Widziała te spojrzenia mijanych ludzi, którzy patrzyli na nią jak na nienormalną, dziwną. Śmiała się w duchu z nich. Wiedziała, że tak naprawdę boją się dziewczyny, która idzie ulicą cała na czarno z kapturem na głowie.
Skręciła do parku. Chciała iść na skróty. Zauważyła, że w pobliżu jest skatepark. Nie wiedząc czemu poszła tam. Zawsze lubiła patrzeć na ludzi, którzy mając deskę na kółkach potrafią tak niesamowicie manewrować swoim ciałem. Stanęła pod jednym z drzew i przyglądała się.
-Lubisz adrenaline? -Zapytał nieznajomy męski głos za plecami Neli. Zlękła się i odwróciła do tyłu. Jej oczom ukazał się piękny blondyn o zezwalającym uśmiechu, błyszczących, zielonych oczach i trochę dłuższych włosach. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem i granatowe jeansy. Biały zegarek i czapka z daszkiem zdawały się idealnie do siebie pasować. Chłopak wydawał się jej znajomy. Nie wiedziała tylko skąd.
-Adrenaline... Nie wiem. Lubię na nich patrzeć, są niesamowici. -Uśmiechnęła się.
-To prawda. Próbowałaś tego kiedyś?
-Nie.
-A chciałbyś?
-Nie chcę się zabić -odparła równocześnie podziwiając chłopaka, który robił , jak jej się wydawało, salto na rampie.
-Trening czyni mistrza. Oni też musieli się nauczyć.
-Z pewnością żadne z nich nie jest taką łamagą jak ja.
-Nie znasz ich. -Uśmiechnął się. -Mogę się założyć, że deska dodaje im odwagi a bez niej to różnie bywa.
-Niewykluczone.
-Chcesz spróbować? -Ponowił pytanie.
-Nie jestem pewna.
-Mogę Ci pomóc. Jeśli tylko chcesz.
-W sumie, co mi szkodzi.
-Feliks jestem - podał dłoń dziewczynie. Ta lekko ją uścisnęła.
-Nela, ale mów mi Eli.
-Jej, czemu 'Eli' ? Nie lepiej Nel czy coś ?-Roześmiał się.
-I mówi to ktoś, kto ma na imię Feliks. Haha.
-Ej, to już cios. Lubię swoje imię. Oh, jak ono działa na dziewczyny...
Oboje wybuchli śmiechem. Ruszyli w słońcu na betonowy plac z przeszkodami.
-Ej Eli
-Co?
-Wiadro, ściągnij ten okropny kaptur.
-Oj dobra.
-Nie jest Ci gorąco? Dzisiaj taki upał a ty cała na czarno.
-Właśnie nie, zmarźluch ze mnie wiesz?
-Widzę właśnie.
Feliks miał ze sobą swoją deskę. Dobrze się bawili. Nel śmiała się tak głośno i często i szczerze jak jeszcze nigdy od czasu tragedii.
Przy blondynie zupełnie zapomniała o wydarzeniach, które zmusiły ją do wyjścia z domu. Nie miała też pojęcia kim jest Feliks. W sumie nie chciała wiedzieć. Pragnęła aby te chwile trwały wiecznie, bo nie musiała się niczym martwić. Było jej dobrze.
-Całkiem dobrze ci szło pani łamago .
-Dzięki odważny kolego. Nawet zrobiło mi się ciepło. -Nel zdjęła kurtkę. Automatycznie podwinęła rękawy. Zamknęła oczy i wystawiła twarz w stronę słońca.
-Lubisz tatuaże? - zapytał siedzący obok blondyn.
-Niekoniecznie. -Odezwała się jakby nic nie pamiętająca Nela.
-W takim razie czemu masz wytatuowane ręce? Hm?